Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

też jest durniem kto wdaje się w rozmowę z durniem i czegoś się po niej spodziewa.
gotujące się w kipiącej rzece wyjące jak psy
razem ze swoimi psami, do księżyca który wywołał to ich muzykowanie i zaszedł
ciała( ( ( (
Dopóki wyją jak psy nie jest z nimi jeszcze najgorzej. — I ogień obnażył niektórym zęby że wyglądają jak psy co warczą.
ciała wbite w ciała
ciała przebite swoimi kościami, oczy cieknące po oczach, mózgi wbite w mózgi, ciała przytrzymujące swoją skórę co się z nich obsuwa,
zasłaniające twarz palcami które płoną
Pozostaw to im. Wystarczająco sobie tego posmakujesz gdy przyjdzie do ciebie.
trzeba coś robić musimy coś trzeba
Właśnie też tak myślałem. Umiesz grać w szachy?
O jakiej ty mówiłeś radości?
Co? Aha; gdy zdychasz to świadomość że inni zostają nie jest chyba miła, ale jak razem z tobą wszyscy i wszystko
wcale przecież jeszcze nie zdycham.
Ciekawe spostrzeżenie, dysponujesz jednak jakąś inteligencją, a już cię przestałem o to posądzać. Więc może nie gadałem do zupełnego durnia.
Czegoś się spodziewał?
Już się ciebie pytałem czy umiesz ° ° ° ° ° — to błysnęło już trochę za silnie, — mam tu drugie ciemne okulary, załóż, bo
popatrz, popatrz! co to tam... jedzie...
Gdzie?
Tam!
Koń. I wóz. Nigdyś nie widział konia ciągnącego wóz?
Ale ten koń jest przecież na grzbiecie!
Może mu się znudziło na nogach, albo mu tak wygodniej.
Tu jedzie, do nas!
I przejechał. Ostro gnał, co?
W jakie szachy?
Na szczęście mam takie sztormowe bo ta wichura... po-