Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— jest jeszcze aktywny. Miałam cię o coś
— moją szpadę
— szpadę?
— Też mógłbym powiedzieć ci: moja złota. Nie zapominaj że jestem nie tylko teraz ale i tam gdzie były tylko zęby i pazury i najwyżej kamienie i tam gdzie są promienie i dalej
— przepraszam cię Laorze *.
— Szpadę; to podstawienie mi wystarcza i lubię elegancję lekkość
— mówił „śpiew” i wydaje mi się w podobnym znaczeniu jakaś „muzyka”
— a, to rzeczy ozdobne

— na uszy
— widywałam u nich na uszach takie świecidełka nazywają je chyba kolczyki
— to podobne; świecidełka; brzmienia i współbrzmienia następujące w pewnym porządku a też
— po co?
— One nam ich podprowadzają.

— Trudno ci pojąć ale oddziaływują na nich. Takie więc jeszcze jedno z rodzaju zaproszeń do tańca.
— Pod pchnięcia?
— Twoje wargi czerwienione krwią; dopóki takie są do ciebie całej harmonijne będą podprowadzani.

Dialog ten to preludium. Mój znajomy mówił mi jak pracował raz nad koncertem, czy — mówiąc ściślej — nad czymś chyba w rodzaju suity, zdaje się na flet; to wymaga skupienia a noce są cichsze; o ile naprawdę są cichsze — matka jego śpiąc często chrapała, i zresztą to był drugi powód że pracował właśnie nocą, nie mógł w tym chrapaniu zasnąć przesypiał się w ciągu dnia, — a więc istniały obawy. Tak; i czekał przez chwilę, że może ucichnie to z przyległego pokoju charkotanie z pogwizdem, uderzyło w zaczęte już całkiem dobrze pierwsze takty utworu, czekał i wreszcie trzasnął wiekiem fortepianu i ucichło, i gdy jakoś zebrał rozpierzchłe dźwięki