i czasami świst samolotów albo samolot lecący w nocy i coś mi to przypomina, i glosy i słyszę też inne i dalsze brzmienia gdy tu siedzę, koncert w który się chwilami wsłuchuję całkiem beznamiętnie i bezmyślnie prócz najwyżej jednej myśli że niech to wszystko będzie daleko ode mnie i coraz dalej, ale jednak trochę się ożywiłem gdy usłyszałem pukanie w moje drzwi, nie ożywiaj się bo gdy już oni do ciebie się zbliżają — był to taki z elektrowni wyłączyć mi prąd bo nie płacone — i odtąd noce mam ciemne — gdy oni się zbliżają to z wszystkimi możliwymi zamiarami prócz ożywiania cię, z najdalszymi od tego, już cię oni ożywią, wiesz to nie od przedwczoraj i wyłączenie światła co zresztą widzi mi się też metafora to jeszcze najłagodniejszy ze wszystkich jakich się możesz od nich spodziewać i nawet powinieneś być im wdzięczny że tym razem tylko taki ten dar.
I jednakże jest ten lekki ucisk to dławienie w gardle tak gdzieś na wysokości obojczyków —, jakbym sobie nagle przypomniał tamto jakby zamajaczyło mi gdzieś daleko w śniegach, i że było jakby nagle przypomniane i tak słabo zajaśniał tamten śnieg pomyślałem że tak już przeszło w spokojne w jakieś jak bardzo dawne, i gdy tak myślałem uczułem ten ucisk, — w którym się jest — raptem to poczułem — jest się jakby podniesionym, to jakby ktoś nędzny w tłumie raptem tych obok widział trochę z góry i z jakiejś świetności, lepiej to powiem świętości, to dławiące staje się jakieś jak uświęcające, aureolujące powiedzmy, tak, mistyka bez mistyfikacji, naprawdę się czuje nagle to jakieś podniesienie nie trzeba sobie wmawiać, i jest w tym wpółbłogo nawet, stan taki przypominam sobie a jeszcze podsuwa mi się jakaś w tak zwanym odmiennym stanie która przeżywa go patetycznie ten stan co nazywają też błogosławionym o to mi tu idzie jest w tym i ta błogość ale dlaczego ordynarnie spłycam kurewstwem ten stan przypominam sobie z pierwszej komunii co był z wmówień i był w rubinach i złocie monstrancji i ołtarza i muzyce organów i duszne tak właśnie dławiące wonie kadzideł i ich dymy w światłach witraży wznosiły mnie w tę jakąś niebiańskość, a ten teraz bez żadnych takich sztafaży i wznosi nie gorzej, powiedzmy sobie ból — tu
Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/123
Wygląd
Ta strona została skorygowana.