Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tać w nich było można i namiętność i niezłomną wolę. Podobne osoby, nie cofają się przed niczem, a do celu dążą, nawet po trupach.
— Czy, zastałam dyrektora? — zagadnęła pannę Jadzię uśmiechając się na pozór przyjaźnie, choć oddawna zarysowała się pomiędzy niemi źle ukrywana niechęć.
Jadzia udała, iż nie widzi wyciągniętej w jej stronę dłoni, przybranej w białą rękawiczkę.
— Ojca niema w domu! — odrzekła sztywno. — Kazał panią przeprosić! Wypadło mu jakieś posiedzenie!
— W takim razie — Dordonowa nadal grała komedję czułości — zaczekamy na niego! Zechce mi pani, panno Jadziu, chyba dotrzymać towarzystwa?
— Pani, jeśli tego sobie życzy, może pozostać! — padła niegrzeczna odpowiedź. — Ale ja wyjdę z pokoju...
— Czemu?
— Bo żadnej przyjemności mi nie sprawia jej obecność, ani z nią pogawędka.
Policzki Dordonowej poczerwieniały.
— Panno Jadziu! — wymówiła. — Od pewnego czasu, zauważyłam, że pani mnie nienawidzi! Wolno zapytać, czemu się to dzieje? Czy dlatego, że zamierzam poślubić pani ojca?
Ostra zmarszczka zarysowała się na czole panny Jadzi.
— Skoro pani nalega — rzekła — szczerze odpowiem! Dawno już, pomiędzy nami powinno było nastąpić to wyjaśnienie! Skorzystam teraz z chwili, że ojciec w domu jest nieobecyn! Tak! Nienawidzę panią, bo jest złą i przewrotną kobietą!
— Złą? Przewrotną? — tłumiony gniew zadźwięczał w głosie pani Marty.

— Tylko zła i przewrotna kobieta, może postępować, jak pani postępuje! Ma pani lat trzydzieści kilka ojciec z górą sześćdziesiąt! Proszę więc, nie

10