Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

da. W drzwi ktoś zastukał gwałtownie, a zewnątrz rozległo się niecierpliwe wołanie.
— Towarzyszko Soniu! Towarzyszko...
— Czego chcecie? — skrzywiła się niechętnie, jak ktoś, komu przerwano najlepszą zabawę.
— Chodźcie... chodźcie...
— Masz szczęście! — mruknęła, spozierając na Korskiego. — Ale, rychlej, czy później nie unikniesz swego losu!
Pośpiesznie zatrzasnęła szafkę z narzędziami tortur i wyszła, starannie zamykając drzwi za sobą. Na korytarzu oczekiwał ją garbus. Był widocznie wzburzony.
— Słuchajcie, Toniu! — wymówił przyciszonym głosem. — Ciśnijcie tego idjotę do czorta! Zaszły ważniejsze wypadki!
— Co się stało?
— Telefonował komisarz Fitzke! Jest źle! Polskie władze są na naszym tropie!
— Niemożebne! — zawołała, drgnąwszy. — Przecież jesteśmy tak znakomicie zakonspirowani! Czyżby nas kto wysypał?
Najwidocznie! Wiedzą i o firmie „Feniks“! I o tem, że pod składami futer mieszczą się lochy! Znają i wasze nazwisko!
— Dziwne! Bardzo dziwne! Któż to mógł uczynić? Wszak wśród nas zdrajców niema!
Garbus nie dał na to zapytanie odpowiedzi, tylko dalej zdawał relację.
Fitzkie żąda, abym natychmiast stawił się u niego! Wiem, co to znaczy! Nigdy nie wiadomo, czem podobna rozmowa zakończyć się może!
— Jadę z wami! — wyrzekła energicznie kobieta. — Tu niema czasu do stracenia! I jak zawsze pomyślnie wszystko ułożę?
— I zapominając nawet o tem, że Korski pozostał przykuty do swego łoża, odwróciła się, by pobiec pośpiesznie w stronę schodów, które wiodły na górę.

— Lecz garbus przypomniał jej o istnieniu więźnia.

146