Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przypiekanie gorącem żelazem, to zabawa dobra dla chamów. Ja postępuję inaczej! Lubię powoli wbijać szpilki za paznokcie, lub drzeć pasy ze skóry! A gdy ofiara mdleje, poić ją wódką i cucić, by mi nie umarła za prędko! Tak byś ujrzał własne, obnażone żebra! Pojmujesz? Znajduję rozkosz w tem powolnem, długiem znęcaniu się! A gdy więzień błaga o litość, jeszcze więcej podniecają mnie jego skargi...
— Łajdaczko! — wyszeptał.
— Wreszcie wyznaje, wszystko co chcę, ale wtedy już i tak jest zapóźno!
Odwrócił głowę.
— Będzie za późno — ona tymczasem mówiła dalej — i nic nie wskórasz! A wiesz, co później robimy, by nie pozostało śladów? Ztorturowane, zniekształcone ciało wrzucamy do pieca! Czytałeś pewnie niejednokrotnie w pismach o naszych piecach! Są to olbrzymy, które w przeciągu godziny najdokładniej spalą każdego! I ty znajdziesz się tam!
Badała uważnie, jakie wrażenie czynią na nim jej słowa, pragnąc się lubować jego przerażeniem. Lecz on, choć poruszony do głębi, usiłował swej twarzy nadać obojętny wyraz.
— Nie dam nic poznać po sobie! — myślał.
Ona tymczasem dodała.
— I przez co to wszystko? Przez sprawę, która cię nic nie obchodzi i pieniądze, które nie należą do ciebie!
I Korski, w gruncie był tego samego zdania. Lecz teraz nie ustąpiłby za nic. Wściekłością go napawało bezczelne postępowanie tych katów i morderców i wolał już wybrać najgorszy los, niźli przyznać się do słabości.
Milczał.

— Więc zaraz zaczniemy! — wyrzekła, dziwnie błyskając oczami. Podeszła do umieszczonej w ścianie szafki i otworzyła. Zabłysł tam szereg jakichś groźnych przyrządów. Może w rzeczy samej, jęłaby się wnet pastwić nad nieruchomo leżącym i przykutym do łóżka stalowego obręczami Korskim, gdyby w tej chwili nie nastąpiła nieoczekiwana przeszko-

145