Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Wiedza tajemna.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wiele pozostaje przede mną zagadek... dać odpowiedzi nie mogę... Zresztą już odejść muszę...
— Opuszczasz nas?
— Tak... Czas...
— Czy nie mógłbyś zostawić jakiego widomego znaku twej bytności, abyśmy uwierzyli, żeśmy zbiorowo nie ulegli halucynacji?
Nie otrzymałem na zapytanie odpowiedzi. Widmo Romana S. jęło się chwiać i blednąc, w końcu zniknęło całkowicie. Lecz w tejże chwili, jakiś metalowy przedmiot, z brzękiem potoczył się po podłodze.
Pokój był pusty. Patrzyliśmy pół przytomni na siebie. Czy spędziliśmy kwadrans na rozmowie z zjawą Romana S., czy we trójkę śniliśmy na jawie?
Lecz cóż miał znaczyć posłyszany upadek? Rozwarłem szeroko okna, a gdy mroźne listopadowe powietrze, przywróciło nieco przytomność — rozpoczęliśmy poszukiwania w jasnej oświetlonej sali.
W rogu, za stołem, w miejscu, gdzie zdawało się zniknęła zjawa, leżał spory pierścionek. Był nim niezwykle oryginalny, wschodni, sygnet zmarłego — częstokroć podziwiany przez nas, na jego palcu,, za życia. Roman S., tak lubił ten klejnot, iż nie rozstawał się z nim na chwilę i wraz z nim złożono go do trumny. Pamiętaliśmy tę okoliczność znakomicie, kiedy po raz ostatni, żegnaliśmy martwego przyjaciela.
Pierścień był kuty, srebrny, przyozdobiony szmaragdami i rubinami. Pochodził z XVI w. a z jego historią wiązały się tajemnicze legendy.
Pierścień, po dziś dzień, znajduje się w moim posiadaniu, lecz rzadko nakładam go na palec. Gdy uczyniłem to parokrotnie — ogarnęło mną niewytłomaczone uczucie lęku, niepokoju, smutku i oczekiwania jakiegoś nieszczęścia.

Tak brzmi niezwykle sensacyjny opis doświadczenia