Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapewniam was, że zachowam dyskrecję! Mówcie prędko...
— Kiedy...
Stary już poruszał wargami i miał wyrzucić z siebie to, co mu tak ciążyło na sercu, gdy wtem odskoczył od Dena raptownie.
— Sza... Później... Pan idzie...
Detektyw zrozumiał i skinął głową. Choć bardzo niezadowolony, że w najciekawszym miejscu przerwano wyznanie, zmusił się do konwencjonalnego uśmiechu.
W tejże chwili bowiem, na progu ukazała się wysmukła sylwetka Freda.
— Nareszcie, ubrałeś się śpiochu!
— Jak widzisz! — odparł detektyw pozornie wesoło, a myśląc w duchu o przerwanem zwierzeniu Mateusza, mającem pozostać tajemnicą dla Freda. Żałował, że ten przybył o parę minut za wcześnie. Lecz przecież stary sługa nie zginie, później odszuka go i wszystkiego się dowie.
Rzuciwszy mu ukradkiem porozumiewawcze spojrzenie, pośpieszył wślad za gospodarzem.
— Słuchaj! — szepnął Podbereski, gdy schodzili po szerokich, nieco ciemnych schodach. — Przed Wandą o ostatnich wypadkach ani słówka!
— Może i lepiej! — mruknął. — Pocóż siostrę denerwować!
— Musi zachować spokój ducha na wieczór! Obmyśliłem pewien plan... Jeśli się zgodzisz...
— Plan?

— Rychło ci opowiem.... Zaczekaj cierpliwie...

27