Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

umyślnie zmienionem nazwiskiem, zamierzałam wypocząć po okropnych przejściach, a jednocześnie postarać się dostać do skrytki. Sama nie wiedziałam jeszcze dobrze, jak to uczynić. Wreszcie, nasza przypadkowa znajomość, Fredzie, zdawało się ułatwiała zadanie. Zwiedzić pałac i zajrzeć pod stary obraz... Ale w którym pokoju? Biłam się z myślami, nie wiedząc, co począć, a chwilami zamierzając się zwierzyć ze wszystkiego pannie Wandzie, gdy na tej drodze stanęła nowa przeszkoda. Najprzód niezrozumiałe „djabelstwo” w pałacu, którego bałam się okropnie... Później twoje uczucie, Fredzie!... Również... — tu czerwieniąc się nisko opuściła główkę. — Moje uczucie... Wstydziłam się... Przez usta nie przeszłaby mi szczera spowiedź o poprzednich wypadkach, gdy zrozumiałam, że mnie kochasz... Jakie o mnie miałbyś pojęcie? Toć we własnem mniemaniu byłam najgorszą kobietą, mąż sobie życie przezemnie odebrał... Długo walczyłam ze sobą, wmawiając, że mi cię pokochać nie wolno... W tymże czasie przybył do Litycz mój brat, a widząc, jak się męczę, postanowił zaryzykować śmiały plan. Powtarzał, że pragnie zmazać swą winę, bo gdybym go nie usłuchała i opowiedziała przed ślubem o wszystkiem mężowi, nie doszłoby do katastrofy. Mimo moich twierdzeń, że „strachy” nie są dziełem rąk ludzkich, niezbyt w nie wierzył, a posłyszawszy, że w „djabelskiej komnacie” wisi duży portret Symeona Podbereskiego, nabrał przekonania, że tam jest właśnie skrytka i że prócz nas jeszcze ktoś jej poszukuje, wypłaszając „djabelstwami” domowników z pałacu.

218