Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawet widok rudobrodego mężczyzny, który powinien był zadziwić. A zanim Kińska zdążyła otworzyć usta, detektyw, wysunąwszy się na czoło grupki, wyciągnął w jego stronę rękę, na powitanie.
— Bardzo mi miło — rzekł — poznać brata pani Mary... Wszak się nie mylę... Pan Aleksander Gościcki... Sądzę, że od dziś będziemy w przyjaźni i bardzo mi przykro, jeśli mu kiedy mimowolnie wyrządziłem przykrość.
— Tak! To mój brat! — przytwierdziła zdumiona. — Lecz skąd...
— Wyjaśnienia za chwilę! — zawołał wesoło. Potrząsnął mocno dłonią rudobrodego mężczyzny a Wanda i Fred, zbliżywszy się doń, uczynili to samo. Później podszedł do Kińskiej i wyjąwszy z kieszeni sporą paczkę, złożył ją na łóżku.
— Służę...
— Moje nieszczęsne papiery! — wykrzyknęła zdumiona. — Odzyskał pan dokumenty... Boże!...
— Nietylko odzyskałem — skłonił się szarmancko — ale zwracam prawej właścicielce... Może zechce pani mi zato wybaczyć mój niezbyt uprzejmy ton, jakim przemawiałem dziś popołudniu... Choć, gdyby nie jej rozdrażnienie i niektóre akcenty w głosie, nie wpadłbym na pewną szczęśliwą myśl... Zgrzeszyliśmy oboje... Ja zbyt pochopnym wyciąganiem wniosków, pani i brat, brakiem szczerości...

Mary, przerzuciwszy pośpiesznie niecierpliwemi palcami doręczony jej pakiet papierów i jakby upewniwszy się, że wszystkie zostały odnalezione, opadła

207