Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tejże chwili zbliżyło się auto. Przy kierownicy siedziała kobieta, która nie orjentując się widocznie w tem, co zaszło, a widząc zdala tylko Dena, zapytała niespokojnie:
— Stachu! Jesteś? Kto cię goni?...
Detektyw zbliżył się do samochodu.
— Nikt już nie goni Stacha! — wyrzekł poważnie. — Bo Stacha niema śród żywych...
Wyraz przerażenia zarysował się w jej oczach, lecz zawołała niedowierzająco:
— Kłamie pan... Toć rozróżniałam niedawno jego postać śród pola... Ach, pan Den! — poznała raptem detektywa, poczem wykrzyknęła z nienawiścią: — Przeklęty Den... To pan go zabił?
— Nie ja go zabiłem, panno Lolu! — odparł, poznając również w kierowniczce auta ową panienkę, która mu kiedyś udzielała w restauracji „danych” o osobie Kińskiej. — Nie ja go zabiłem... Sam sobie niechcący wymierzył sprawiedliwość... Rewolwer wypalił w czasie upadku...
— Gdzie się znajduje?
— Tam... — wskazał na czerniące się na polu zwłoki.
Wyskoczywszy z auta, pobiegła po przez ciemną łąkę i przypadła do nieruchomo leżącego śród trawy ciała. Powietrze przeszył żałosny jęk i głośno jęła łkać, obiąwszy nieboszczyka.

Den stał nieruchomo opodal przez długą chwilę, szanując jej boleść. Dokoła panowała cisza, a na hory-

201