Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nareszcie dotarli beż przeszkód do „djabelskiej komnaty” a raczej do sąsiadującego z nią pokoju.
Tu się zatrzymamy! — oświadczył szeptem Den. — Znakomity punkt obserwacyjny... Drzwi niechaj zostaną otwarte...
— Więc nie w czartowskiej izbie? — zagadnął Fred, a później żartem dorzucił. — Nadal boisz się duchów?...
— Strzałkę dobrze przekręciłem na dół! — mruknął z ironją. — Ręczę, że nie nastąpią żadne „objawy”!... Lecz chodzi mi o to, abym mógł obserwować całą „djabelską komnatę”... i niebezpieczeństwo nie zaskoczyło nas od tyłu...
— Więc grozi nam niebezpieczeństwo? — cicho zawołała panna Wanda. — Jakie?
— Przódy zajmijmy miejsca! — odrzekł, szukając krzeseł po omacku. — Może dość długo czekać wypadnie...
A kiedy usiedli, Den pośrodku a Wanda i Fred po jego bokach, prawie w przejściu łączącem obydwa pokoje, począł wyjaśniać:

— Mówiłem wam już, że czartowska izba chowa więcej tajemnie, niźli ustaliliśmy dotychczas... Co prawda, jedną z nich, poza maszynerjami, udało mi się pochwycić, ale o niej jeszcze nie wspomnę... Sądzę tylko, że jest ona kluczem wszystkich zagadek i wszystkich niezrozumiałych faktów, jakie w Podbereżu się działy... Ale pozatem niezawodny instynkt mówi mi coś innego, że do djabelskiej komnaty prowadzi potajemne przejście, którego nie umiałem znaleźć...

187