Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby nas usunąć z Podbereża... Ułatwimy mu to zadanie.
— Ułatwimy?
Detektyw pochylił się nad stołem i jął tak cicho szeptać, że posłyszeć go tylko mogła Wanda i Fred:
— Słuchaj, Fredzie — pouczał. — Wyjdziesz zaraz do służby, zaczniesz rozpaczać, że stryj nie powrócił i oświadczysz, iż udajesz się do najbliższego miasteczka, aby policyjne władze zarządziły poszukiwania... Każesz natychmiast zaprząc do bryczki lub wolantu, lecz dodasz, że pojedziemy we trójkę bez stangreta. Również dodasz, iż powrócimy dopiero jutro do domu, gdyż zamierzamy z powodu późnej pory zanocować w miasteczku...
— Serjo, myślisz...
Den przymrużył po łobuzersku oko.
— Owszem... ale niezupełnie... Pojedziemy nie do miasteczka, a do najbliższego lasu, tam przywiążemy w gąszczach konie, a sami, po cichu, powrócimy do pałacu... Wszyscy muszą być przekonani, że nas niema... O resztę, nie pytaj...
— Świetnie! — zawołała Wanda, której przypadał do smaku każdy projekt niezwykły. — Znakomicie... Właściciele zakradają się do własnego domu... Czy należy zabrać broń?...
— Bardzo nam ona się przyda! — oświadczył Den poważnie.



185