Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ski, zniecierpliwiony tem milczeniem, wprost nań natarł:
— Cóż sądzisz?
Den otrząsnął się z zadumy i odparł powoli:
— Sprawa więcej się gmatwa, niźli przypuszczałem... Wydaje mi się jednak iż wnet pochwycę wątek... Wszelkie wnioski byłyby obecnie przedwczesne... Jeszcze łańcuch poszlak się nie zawarł... Muszę się skupić...
Słowa Dena oznaczały dość wyraźnie iż więcej od niego teraz się nie dowiedzą i że pragnie pozostać w samotności. To też Wanda wraz z Fredem z nieco rozczarowanemi minami, opuścili pokój, stosując się do tej prośby.
A gdy umilkł odgłos kroków, detektyw raźno porwał się na nogi. Niby uważając, że w gabinecie pana Karola należy szukać punktu wyjścia wszystkich niezrozumiałych wypadków, starannie jął badać komnatę, oglądając niemal każdy sprzęt i opukując ściany. Lecz śledztwo to nie dało wyników i z najmniejszego drobiazgu nie wysnuł wniosku, w jaki sposób opuścił pokój pan Karol. Wtedy detektyw poddał szczegółowym oględzinom biurko. Może kartka, w ostatniej chwili skreślony bilecik?
Napróżno... Książki, notatki, nic więcej... Przewracał książki treści okultystycznej, przerzucając je jedna za drugą, aż wreszcie pod ich stosem dojrzał ukrytą, sporą szkatułkę.

Staroświeckie drewniane puzderko o mosiężnych okuciach.

169