Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapytywałem — ciągnął dalej Den, — kim być może ów jegomość o podejrzanym wyglądzie, który błąka się po jej majątku. Na to pani Mary mi odparła, że wielce to ją zdumiewa, nigdy nie słyszała o podobnym panu i musiał się znaleźć przypadkowo w lesie...
— Cóż innego miałam odrzec, skoro pan pierwszy dopiero mi o nim powiedział! — wzruszyła ramionami.
— Wydało mi się to dziwne...
— Czemu dziwne...
— Ot, nic... — detektyw urwał nagle i twardo uderzył w Kińską wzrokiem.
Tym razem straciła cierpliwość.
— Nie rozumiem pańskich półsłówek! — wymówiła ostro. — Cóż tu dziwnego? Miałam dostarczać informacji o człowieku całkowicie nieznanym? Chyba pan mnie nie posądza, bym chciała ukrywać przestępców w moim majątku!
Den pojął że zabrnął zadaleko. Tem więcej, że Fred dotychczas z apetytem zajadający kurczaka, odłożył nóż i widelec i spojrzał nań wzrokiem, w którem jasno przebijało się niezadowolenie i wyrzut z powodu nietaktownych odezwań detektywa. Również zdziwiona spozierała panna Wanda. Den postanowił załagodzić sytuację.

— Bynajmniej nie miałem zamiaru dotknąć pani — wyrzekł uprzejmie — dziwne mi się tylko wydało, że rudobrody myśliwy, człowiek o zwracającym uwagę wyglądzie, kręcił się niezauważony dokoła pani domu i nikt go, prócz mnie nie zauważył i o tem nie doniósł... Zapewne urządzał się sprytnie, a tu przebywał, aby

152