Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niutkich kawałków mięsa, Wanda, nie mogąc pohamować swego podniecenia zawołała:
— Zaraz dowiesz się takich nowin, że z samego wzruszenia ozdrowiejesz!
— Cóż się stało? — zapytała spokojnie pani Kińska, nie podnosząc głowy z nad talerza i pozornie zajęta wyławianiem z chłodnika tłustych szyjek rakowych.
— Nieznani sprawcy usiłowali wtargnąć do pałacu w Podbereżu... jednego z nich o mało nie pochwycono — jęła teraz prędko powtarzać przed chwilę posłyszane szczegóły. — Podbereże staje się stanowczo romantyczne.
Przez cały ciąg opowiadania panny Wandy, Den udając, że go pochłania jedzenie, wpijał się wzrokiem w twarz Kińskiej. Jeśli w jakikolwiek sposób obchodziły ją sceny, które rozegrały się w nocy, przyznać musiał w duchu, że panuje nad sobą znakomicie. Zresztą ułatwiała jej zadanie symulowana, czy też prawdziwa migrena. Bo „wampirzyca” wciąż pocierając swe rzekomo bolące czoło, długiemi, wąskiemi palcami, których dziś nie zdobił żaden pierścień, uczyniła z nich coś w rodzaju parawanu i skryła się za nim znakomicie. Trudno było rozpoznać, jakie miotały się uczucia, a wykrzykniki, padające z ust pięknej pani, ściśle zostały zastosowane do dramatycznych momentów opowiadania. Prócz więc konwencjonalnych — „o mój Boże”, jakie straszne”, „toć chyba bajka”, innych szczerszych odezwań nikt od niej nie posłyszał.

Dopiero, gdy panna Wanda ukończyła swą relację,

150