Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I tamten drugi zbój tak prędko by się ze mną nie rozprawił... Och... Jakżeż żałuję... Właśnie, gdy otwarcie stanąć można do walki, mnie niema w Podbereżu...
— Właśnie dlatego, usiłowali wtargnąć do pałacu, że wiedzieli, iż pani tam nie bawi, — zażartował Den.
— Wątpi pan w moją odwagę? — zaperzyła się panna Wanda.
Może długo jeszcze opisywałaby, w jaki sposób ona poradziłaby sobie z napastnikami, gdyby w tejże chwili nie rozległ się na werendzie domku dźwięk gongu — sygnał, wzywający na obiad, który dotarł do oplecionej zielonem winem altanki. Dochodziła druga.
— Idziemy! — rzekła. — Choć nie wiedziałam, że pan Den przyjedzie, przyrządziłam smaczny chłodnik! A pan mi się drwinkami odpłaca? No, rozprawię się przy obiedzie... Możemy gadać bez przeszkód... Mary chora... Ja czynię honory domu..
Wbrew jednak przewidywaniom, na progu jadalnego pokoju spotkała ich pani Kińska. Znać było, że jest cierpiąca, bo zgarbiła się jakby cała, twarz miała zmienioną, a oczy okrążone sinemi obwódkami.
— Wstałaś? — ucieszyła się Wanda. — Przeszła migrena?
— Nie... Jeszcze boli mnie bardzo głowa! Ale zasnąć nie mogę a proszki nie pomagają... Może ruch dobrze mi zrobi! — uśmiechnęła się blado w odpowiedzi.

Ledwie zajęto miejsca przy stole, a Den i Fred zanurzyli łyżki w znakomitym litewskim chłodniku, ciężkim od śmietany, szyjek rakowych, ogórków i drob-

149