Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podbereski powoli zbierał myśli.
— Jakto nie przypominam? — mruknął. — Urządził mnie ten bandyta paskudnie... Na szczęście, zdążyliście na czas, aby mnie ocalić... Cóż dalej się stało?
— Uciekli psubraty, stryju... Uciekli autem pierwszorzędnej marki, a my ma piechotę nie mogliśmy oczywiście ani ich zatrzymać ani gonić... Ale przybył znów do nas pan Den, siedzi obok ciebie, poznajesz go, stryju...
— Pan Den? Tak... — uśmiechnął się blado pan Karol i lekko kiwnął głową.
— I strasznie jest ciekaw poznać szczegóły, bo tylko ty stryju wiesz naprawdę, co się stało...
— Gdyby szanowny pan zechciał — podchwycił detektyw skwapliwie — byłbym nieskończenie wdzięczny za obszerną opowieść... Mógłbym, na zasadzie uzyskanych informacji natychmiast zacząć działać i pochwyciłbym może prędko, złoczyńców, jacy w tak niegodny sposób z panem się obeszli...
— O, łajdaki! — jęknął stryj. — Łajdaki... Chętnie wszystko powtórzę... Tylko...
— A czy nie znuży cię ta opowieść? — troskliwie zapytał Fred. — Jesteś jeszcze bardzo słaby... Odłożymy ją na później... Odpocznij parę godzin.
— Nie! — zaprzeczył pan Karol. — Należy panu Denowi jaknajprędzej dostarczyć danych... Och, żeby ich pochwycił... Sam pomógłbym drzeć z nich pasy... Tylko proszę zadawać pytania... Prędzej się zorjentuję i żadnego szczegółu nie ominę...

Den ucieszony, natychmiast wyciągnął z kieszeni

135