Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Karola — a teraz, widząc, że nie odniosła ona zamierzonego skutku, cichym świstem i ruchami ręki, dawał znaki, aby ten się doń zbliżył.
Gdyby Podbereski, czyniąc niedawno magiczne eksperymenty w djabelskiej komnacie, ujrzał ducha nawet w najstraszliwszej postaci, zapewne nie zdumiałby się i nie przeraził więcej. Skąd znalazło się tu nieoczekiwanie auto i czemuż nieznajomy, miast pospieszyć z pomocą, spokojnie przyglądał się tylko, gdy pędził za intruzem, a teraz w tak dziwny sposób oznajmiał o swej obecności?
Każdy inny zawahałby się i nie podszedł do auta, tem bardziej, że nieudane włamanie nakazywało mieć się na baczności. Każdy inny zaczekałby na odsiecz z pałacu, bo zdala rozlegały się gwizdki dozorców, donośny głos Freda i ujadanie psów.
Ale pan Karol tak był oszołomiony wypadkami, tak działał pod wpływem pierwszego impulsu a ruchy nieznajomego, zawierały taki jakiś dziwnie mocny nakaz, że bez namysłu pospieszył w tę stronę i dopiero o krok od tajemniczego automobilisty przystanął.
— Właściwie... — zaczął, starając się rozpoznać twarz przybysza w mroku.
Ten nie odrzekł ani słówka, tylko przysunąwszy się blisko, skrzywił ironicznie.
— Co? Skąd? — wybełkotał przestraszony pan Karol. — Czego pan sobie życzy?
— Ach, ty stary psie! — warknął nagle nieznajomy. — Zaraz się dowiesz, czego sobie życzę...

I zanim Podbereski zdążył się cofnąć błyskawiczny

130