Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbudziłby go. A pan Karol zamierzał udać się sam na górę, bez niczyjej pomocy, zapomniawszy nawet o tem, że zanim w kole magicznem się znajdzie i w ten sposób od napaści demona się zabezpieczy, złośliwy duch może rzucić się po drodze, okaleczyć lub udusić — bo jak wiadomo, duch żartować nie lubił, a sama myśl o zetknięciu się z nim napełniała grozą.
To też stanąwszy przed zamkniętemi drzwiami, które wiodły do dużego hall’u a z tamtąd na schody, prowadzące na górne piętro, zawahał się jakby pan Karol i wzdrygnął.
Cofać się jednak było zbyt późno... Zazgrzytał klucz... Latarka elektryczna oświetliła ciemności i rzekłbyś pchnięty siłą wyższą, przebył hall i znalazł się na schodach.
Cicho zaskrzypiały one pod jego stopą — lecz pozatem z nikąd nie dolatywał najmniejszy szmer, lub złowieszczy hałas.

Tak dotarł szczęśliwie pan Karol do końca schodków i zatrzymał na platformie, otoczonej galeryjką. Dalej ciągnął się długi korytarz, pełny wnęk i zakamarków, a w samej jego głębi djabelska komnata. Przebyć należało tę dość długą drogą, aby w niej się znaleźć — a każdego, nawet nieuprzedzonego o „strachach” człowieka mogła ta wędrówka przejąć lękiem, na tyle niesamowicie wyglądał czarny korytarz, w którego zakrętach, rzekłbyś, czaiło się niebezpieczeństwo. Jeśli do tego dodać, że tam zwykle „duch” rozpoczynał swe popisy i z tamtąd dochodziły jęki oraz brzęk łańcuchów — nie należy się dziwić, że pan Karol, choć uzbrojony w

122