Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

minam, dają moc panowania nad najzłośliwszym demonom. Są one...
Dalej szły w Agrippie długie formuły zaklęć.
Pan Karol potarł parokrotnie czoło. Później powiódł palcem po narysowanym w notatkach planie. — Musiał on być sporządzony według wskazówek Corneliusa Agrippy, bo widniało tam koło, punkciki oznaczały miejsce świec a obok znajdował się rząd cyfr — jakichś kabalistycznych obliczeń.
— Czyżbym się bał? — szepnął. — Wstyd... Natychmiast spróbuję... A działać muszę tak, aby nikt nie spostrzegł...
Powstał z miejsca, zbliżył się do otwartych drzwi, zkąd widać było sypialnię Freda, wszedł tam i zgasił świecę.
Później powrócił do swego pokoju, otworzył jakieś schowanko, zapewnie przeznaczone na przyrządy magiczne, gdyż wyjął zeń spory kawałek kredy i dość długi kijek t. zw. laskę magiczną.
Wszystko to włożył do niewielkiej walizki, w której znajdowały się już srebrne lichtarze i świece wraz z tomem Corneliusa Agrippy, zawierającym zaklęcia. Zamknął walizkę i uzbroiwszy się w elektryczną latarkę — prezent Dena przed tragicznym seansem — skierował się w stronę djabelskiej komnaty.

Wielkie musiało być zamiłowanie pana Karola do okultyzmu, skoro zdobył się na krok podobny, nie zważając na grożące niebezpieczeństwo. Toć poza nim i Fredem nikt nie znajdował się w domu — a Fred zasnął tak twardo, iż niewiadomo czy nawet głośny krzyk

121