Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sądzę, dotrzyma słowa! — przytwierdził Podbereski — lecz cóż to pomoże!
— Jakto nie pomoże?
— Pewnie! Den stacza piękne walki z przestępcami i zbrodniarzami, ale jest bezsilny przeciw złośliwemu duchowi...
— A jabym jednak zaryzykowała nowy seans! — przekornie wykrzyknęła panna Wanda, którą opuścił już lęk. — Po raz ostatni spróbować...
W oczach pani Kińskiej zamigotała bojaźń.
— Och, nie! — żachnęła się. — Za żadne skarby w najbliższym czasie nie odwiedzę zamku..
— Zupełnie słusznie! — ostro wyrzekł Fred, — i jeśli będziesz nastawać na podobne szaleństwa, każę zburzyć pałac natychmiast... Dość eksperymentów... i śmierci Mateusza... Pragniesz nowej tragedji? O ile przeklęte domostwo stoi na swem miejscu jeszcze, to tylko dla tego, że dałem słowo Denowi zaczekać aż do jego przyjazdu...
— Może namówię Dena!... — pomyślała Podbereska, powstając z miejsca i bawiąc się machinalnie trzymanym w ręce kwiatem. Poczem głośno wyrzekła, a w głosie jej zadźwięczał zwykły humor. — No, dzieci kochane, siedźcie tutaj, skoro wam dobrze, a ja pospaceruję po polach... Szkoda, że moja wierzchówka pozostała w Podbereżu, z gustem przeharcowałabym ją... Lecz trudno... Czaus mi musi służyć za towarzysza... Chodź, Czaus!... I ty zawarłeś znajomość z duchem, ale sromotnie przed nim zwiałeś...

Duży wilk podniósł się z trawnika, na którym

99