Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Upiorny dom.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

No i robotę zrobiłyśmy fajno... Beczałam nawet ze wzruszenia...
Lola cichym śmiechem przywtórzyła cynicznym słowom przyjaciółki.
— Świetnie! — mruknął mężczyzna. — Wpadł na trop rudowłosej piękności... O... Znajdzie ją napewno... Brawo, panie Den...
— Ale nas tak prędko nie znajdzie!... Do sądnego dnia będzie szukał na Tamce!... — dodała Irma, ujmując pod rękę towarzysza. — No, siadajmy do samochodu... Spacerować po Warszawie niezbyt bezpiecznie... Gdzie wóz?
— Ot stoi... — wskazał na czerniejące w głębi uliczki zarysy samochodu.
Dobrana trójka rychło znikła w głębi prywatnego auta, które jakby tylko oczekując na to, jęło się oddalać w określonym z góry kierunku ku rogatkom stolicy...


Rozdział VII.
W LITYCZACH.

Ostatnie promienie zachodzącego słońca złociły liście zacisznej altanki. Siedziały tam niemal przytulone do siebie pani Kińska i Wanda — nieco opodal ćmił papierosa Fred Podbereski.

— Więc jutro zapewne powróci Den! — odezwała się pierwsza panna Wanda, choć jeszcze nie nadeszła depesza o przyjeździe detektywa.

98