Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sztuka i czary miłości.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czaje takie? — poczem, po chwili milczenia zagadnęła go, czy przestał się on w czasie swych podróży zajmować muzyką? W odpowiedzi polecił Mucjusz malajczykowi przynieść skrzypce. Były one podobne do zwykłych, tylko miast czterech strun posiadały trzy, wierzch był obciągnięty niebieskawą wężową skórą — cienki smyczek miał kształt półokrągły, a na samym jego końcu błyszczał zaostrzony djament.
Mucjusz z początku zagrał parę smętnych wschodnich, jak twierdził, pieśni — dziwacznych, dzikich nawet dla włoskiego ucha a dźwięk metalowych strun był żałosny i słaby. Lecz gdy Mucjusz jął grać pieśń ostatnią, dźwięk nagle wzmocnił się, zabrzmiał donośnie i silnie. Namiętna melodja popłynęła z pod smyczka, popłynęła, wijąc się kusząco, jak ta żmija, co kryła swą skórą wierzch skrzypców i takim ogniem, taką zwycięską radością lśniła i płonęła ta melodja, że Fabjusza i Walerję ścisnęło coś za serce a łzy wystąpiły na oczy... Mucjusz z głową pochyloną, przyciśniętą do skrzypiec, z pobladłemi policzkami, z brwiami zesuniętemi wydawał się jeszcze bardziej skupionym i nieprzystępnym — jeno djament na końcu smyczka ciskał promieniste skry, niby również zapalony ogniem tej dziwnej pieśni. Kiedy Mucjusz skończył i wciąż jeszcze ściskając skrzypce między podbródkiem a plecami opuścił rękę, która trzymała smyczek, „Co to takiego? Coś ty grał nam?” zawołał Fabjusz. Walerja nie przemówiła ani sło-

56