Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bafometa, milczeć musi! Będzie milczała, jak grób! Nigdy nie ośmieli się wystąpić przeciw mnie ze skargą... Ani ona, ani żaden z jej doradców...
— Albo — zauważyła Sara, z jakimś błyskiem okrucieństwa w oczach — odbierze sobie życie...
— Tem lepiej! Umarli nie świadczą przeciw żywym!
W pokoju zaległa złowróżbna cisza... Sara, wsparta o biurko, bawiła się machinalnie jakimś kwiatem, wyjętym ze stojącej tam w kryształowym wazonie wiązanki, a Wryński, ze zmarszczonemi brwiami i zaciśmętemi ustami, spoglądał przed siebie, w dal.
— Trudno! — wyrzekł po chwili. — Nie ulęknę się trupów na mej drodze! Zginęła hrabianka, zginęła żona przemysłowca i żona adwokata, niech i Rostafińska ginie! Mój cel jest wyższy nad wszystko — tu rzekłbyś cień szaleństwa przebiegł w jego oczach. — A i z Lesicką zrobię koniec... Buntuje się, gotowa zdradzić, gdy dopływamy do brzegu... Zrobię...
Dodałby, zapewne, Wryński jeszcze jakie zdanie bliżej określające los, jaki zamierzał zgotować Lesickiej, gdyby nie nastąpiła nieoczekiwana przeszkoda.
W przedpokoju rozległ się dzwonek.
— Nie omyliłem się! — mruknął w stronę Sary — Zaraz się przekonasz!
W rzeczy samej, po upływie paru minut, w drzwi gabinetu zabrzmiało stukanie i na progu ukazał się Kurowski, sekretarz. Miał niewyraźną minę.
— Dwóch panów, chce koniecznie widzieć pana doktora! Zachowują się dziwnie. Są podnieceni. Czy mam ich wpuścić?

— Koniecznie... koniecznie... — wesoło nucił Wryń-

74