Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moje weksle?
Lesicka nigdy nie zaczynałaby tej rozmowy, gdyby nie znała całej życiowej naiwności Mury.
— No, tak... Ciebie to nic nie kosztuje... i nic nie ryzykujesz... Wypełnisz ot takie głupie blankiety... Mistrz, oczywiście uśmiechnie się, przyjmie te weksle, jako dowód twej gotowości do ofiar, schowa je do biurka, a po jakimś czasie ci je zwróci... Myśmy prawie wszystkie postępowały w ten sposób... Jest to tylko zaznaczenie swego przywiązania.
— No... tak... — wymówiła Mura, niby tknięta jakimś przeczuciem. — Tak... Widzisz.. Ja nigdy nie podpisywałam weksli.. A matka, gdyby się dowiedziała...
Lesicka aż zatoczyła się na tapczan ze śmiechu. A śmiech ten był tak naturalnie odegrany, że mógł zwieść każdego.
— Ach, ty głupiutka! — wyrzuciła z siebie śród wybuchów wesołości. — Bierzesz to, poważnie? Pocóż matka ma się o tem dowiadywać? Przecież o tych wekslach nikt się nie dowie! Powtarzam, poleżą u Kunar Thavy jakiś czas w szufladzie, a później ci je zwróci... Toć twoje weksle wogóle nie mają żadnego znaczenie.
Kłamała, gdy to mówiła. Wiedziała doskonale, jak również i mistrz, że Mura jest pełnoletnia i weksle jej przyjmie każdy lichwiarz. Umyślnie jednak zagrała w ten sposób, by ostatecznie osłabić jej upór.
— No, tak — odparła Mura. — Masz rację! W rzeczy samej, to głupstwo... Nie wiem, dla czego się waham...
Z piersi Lesickiej wyrwało się westchnienie ulgi.

55