Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm — odrzekła, wywołując na swe usta nieco sztuczny uśmiech. — Bardzo mi miło, żeś zadowolona! Sądzę, że to, co ci teraz oznajmię, również sprawi ci przyjemność. Przybywam z polecenia Mistrza.
— Mistrza? — Mura drgnęła z radości.
— Pragnie osobiście cię poznać!
— Mistrz pragnie mnie poznać? — nie wierzyła własnym uszom.
— Widziałam go przed chwilą! Tak mu spodobało się twoje zachowanie podczas wczorajszego zebrania, że postanowił cię wyróżnić! Zaprasza nas, abyśmy popołudniu zaszły do niego!
Choć, właściwie, w swem wczorajszem zachowaniu Mura nie mogła sobie uprzytomnić nic niezwykłego, piersi jej rozsadzała duma.
— Żartujesz, chyba? Kunar Thava? Dr. Wryński zaprasza mnie do siebie? Bo, przecież mówmy szczerze, on to był wczoraj i jest naszym Mistrzem..
— Tak! Nie stanowi to tajemnicy. On nas zna wszystkich i my go znamy. Tylko bracia i siostry nie znają się między sobą!
Mura była czerwona ze szczęścia.
— No... no.. — szepnęła. — Kunar Thava.. Tak dawno pragnęłam go poznać.. Ale, dostać się do niego nie sposób, tyle wielbicieli go otacza. Powiedz, Lino! czy naprawdę jest taki interesujący. Podobno, starszy już człowiek, ale spodobać się może więcej, od niejednego młodzika? Sądząc, wczoraj, z ruchów i spojrzenia wyglądał na mężczyzną w sile wieku.
Lesicka uśmiechnęła się lekko.
— Nic ci nie będę mówiła! Sama się przekonasz!

53