Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeśli, chwilami myślała o swym narzeczonym, to bez wyrzutów sumienia i żalu. Janek się udobrucha i ostatecznie się pogodzą, bo przecież, w gruncie nie robiła nic złego. A jeśli nie — trudno, nie pozwoli się tyranizować Jankowi. Tembardziej teraz, gdy ma się stać kobietą wyższą, dla której staną otworem, sekrety innym niewiastom niedostępne. Wszak, tak powiedział wczoraj Mistrz.
Mura była jeszcze bardzo dziecinna i brała wszystko po dziecinnemu. Cieszyła ją ta nowa zabawka, jak małego chłopczyka raduje zabawa, gdy odnajdzie beczkę, napełnioną prochem. Nie domyślała się na chwilę, w swem niedoświadczeniu, jakie straszliwe jej zagraża niebezpieczeństwo i jak przewrotnie zastawiano na nią pułapki.
To też, z prawdziwą radością, powitała Linę Lesicką, gdy ta pojawiła się u niej około południa.
— Taka byłam wczoraj przejęta — jęła tłomaczyć, sadowiąc swą rzekomą przyjaciółkę, tym razem nie w salonie, a w swym pokoiku, by wygodniej im było rozmawiać, na tapczanie, okrytym skórą białego niedźwiedzia — że nie zdążyłam ci nawet podziękować. Ale, wierz mi — dodała, ściskając ją serdecznie — z całej duszy ci jestem wdzięczna..
Lesicka była dziś wyjątkowo elegancko ubrana i bił od niej aromat mocnych perfum. Policzki miała mocno uróżowane, może, by tem silniej podkreślić swą urodę, może, by zakryć ślad bezsennej nocy. Gdyż to, co powiedział jej wczoraj Mistrz, mocno wyryło się w pamięci i pojmowała, że żartów z nim niema. Teraz, starając się rozproszyć resztki ogarniających ją skrupułów, prostą drogą zmierzała do celu. Im prędzej pozbędzie się tego zadania, tem lepiej.

52