Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Grodecki cicho jęknął i zasłonił twarz dłonią. W gabinecie zapanowało ciężkie, przykre, pełne grozy milczenie. Różyc przewracał teraz długiemi, smukłemi palcami leżące przed nim kartki rękopisu, a wzrok jego, w zamyśleniu błądził daleko. Zaiste, niesamowity nastrój panował obecnie, w tym wielkim gabinecie, ledwie oświetlonym mdłym blaskiem, ocienionej zielonym kloszem lampy, po którego kątach, rzekłbyś pełzały widma czy postacie demonów.
Pierwszy, Grodecki przerwał ciszę.
— Słuchaj! — rzekł. — Skoroś powiedział tyle, mów najokropniejszą prawdę do końca! Czy nie domyślasz się, co to za ludzie.. Kto, owładnął biedną Murą..
Różyc spojrzał nań dziwnie. Poczem jął mówić powoli.
— Chcesz szczegóły, nazwiska?. W innym wypadku możebym tego nie uczynił, ale mimowolnie staliśmy się sprzymierzeńcami. Istotnie, wiem wszystko.. Nie wiedziałem tylko, że wciągnięto tam twoją narzeczoną.. Więcej powiem.. Z temi ludźmi właśnie, prowadzę zażartą walkę.. Bardzo ciężką, bo na pomoc władz liczyć trudno.. Walkę, na życie i śmierć.
— Ty?
— Tak! Wiesz, że zajmuję się naukami tajemnemi i okultyzmem! Oni właśnie pod tym płaszczykiem działają i ściągają naiwnych. A cała hańba, cała nienawiść, później na wszystkich spada... Pragnę ich zdemaskować, lecz nie wiem, czy mi sił starczy... Bo mocni oni, bardzo mocne, mocniejsi odemnie.
— Ale, kto?...
Różyc zniżył głos.

43