Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Skoro tak, to się ubieraj! Wpół do ósmej już się zbliża.
Nie trzeba było Murze dwa razy powtarzać tej zaczęty. W kilka minut później stała ubrana w kapelusiku i futerku. Wpadła jeszcze do matki, która znajdowała się w jednym z dalszych pokojów i coś jej bęknęła, o jakiemś zebraniu, a stara pani Rostafińska, dziś cierpiąca i senna nie zwróciła większej uwagi na słowa córki.
Później, wraz z Lesicką znalazły się na schodach. Przed domem oczekiwało prywatne auto. Wytworna limuzina.
Mura spojrzała nań ze zdziwieniem.
— Tym samochodem przyjechałaś? — zapytała.
— Tak! — zabrzmiała odpowiedź. — Ale, niestety, to nie mój samochód. Mistrz stale wysyła go, po nowe adeptki.
— No... no... Co za zbytek uprzejmości...
Ale, dopiero gdy Mura znalazła się wewnątrz auta, pojęła cel tej uprzejmości. W samochodzie nie paliła się lampka, a sztory od okien były opuszczone. Auto ruszyło. Chciała jedną z nich odsunąć.
— Nie wolno! — pochwyciła ją za rękę przyjaciółka.
Nie wolno! To jeden z naszych przepisów! A nawet za chwilę, zmuszona będę ci zawiązać oczy! Wiesz, z czyjego to robię polecenia...
Mura skinęła główka. Również, nie oponowała, gdy jedwabna chusteczka znalazła się na jej twarzy. Nieśmiało tylko zadała zapytanie.
— Dokąd, właściwie, jedziemy?
— Gdzieś w okolice Pragi! — odrzekła Lesicka,

19