Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miono mnie, iż zebranie rozpocznie się punktualnie o ósmej! Za pół godziny musimy wyruszyć z domu!
— Będę przyjęta?
— Napewno! — przytwierdziła, lecz nie chcąc prosto Murze spojrzeć w oczy, odwróciła głowę.
Mura, nie posiadała się z radości.
— Będę przyjęta! — klasnęła w dłonie. — Będę, naprawdę wtajemniczoną!
Lesicka patrzyła teraz uporczywie w barwne wzory drogiego francuskiego dywanu, zaścielające podłogę. Nie była zła z natury i w gruncie mierziła ją dzisiejsza rola. Nabrać na poważniejszą sumę mężczyznę, zrobić jakiś korzystny a niewyraźny interes, tem trudniła się dotychczas i bynajmniej w jej sumieniu nie wywoływało to skrupułów. Ale, żeby wciągać do ohydnej spelunki to niewinne dziecko, napełniało ją odrazą. Murę, która przez kaprysy i ciekawość pędziła bez zastanowienia w ogień, aby opalić sobie skrzydła... Lecz, coż miała robić? Ona, taka mądra w życiu, sama znalazła się w matni i nie wiedziała jak z niej się wydobyć i wciąż widziała przed sobą groźną twarz mistrza. Chciała jakoś delikatnie ostrzec Murę, ale Mura była głucha na wszelkie ostrzeżenia.
Raz jeszcze podjęła tę próbę.
— Muro! — poczęła. — Jest to zabawka, ale bardzo denerwująca! Czy nie lepiejby było, żebyś się zastanowiła?
— Przenigdy! Mam stracić podobną okazję!
— Hm... — Ale, zawsze....
— Ty, to mówisz? Ty, która wzbudziłaś we mnie to pożądanie i ciekawość. Chcesz, abym się cofnęła w ostatniej chwili...

17