Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

autentyczne pismo panny Rostafińskiej, i nie wolno nam nie przywiązywać do tego wagi. Chce pan udowodnić hypnozę. Bez jej zeznań, będzie bardzo trudno. Wyszła z domu dobrowolnie i znów niema podstawy do rozczynania dochodzeń...
— Więc, cóż robić? Co robić? — zawołał z rozpaczą, pojmując, że jego wywody nie zdołają przekonać trzeźwych i spoglądających sceptycznie na „zjawiska nadzmysłowe” umysłów. — Pozostawić nieszczęsną we władzy tego łajdaka? Porwał ją tylko po to, aby zgubić...
Komisarz rozłożył bezradnie ręce.
— Na zasadzie domysłów, nie mogę zarządzić u Wryńskiego rewizji, w poszukiwaniu panny Mury, tembardziej, że jeśli nawet trafne są pańskie przypuszczenia, ukrył on ją, napewno, nie u siebie w mieszkaniu, a gdzieindziej. Moi ludzie, od rana obserwują dom, w którym zamieszkuje i wiem, na zasadzie ich raportów, że ani sam nie opuszczył mieszkania, ani nikt obcy do niego nie przychodził. Zepsułoby mi to całą robotę... Musicie, panowie, uzbroić się w cierpliwość. Mam nadzieję, że sprawę dziś wyjaśnię ostatecznie, a prze te kilka godzin pannie Rostafińskiej, nie stanie się żadna krzywa.
— Odnalazł pan coś? — niecierpliwie wykrzyknął Grodecki.
Den uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Wryński sądził — odparł, że gdy jego pomocnica skradnie list nieboszczki, zatrze za sobą wszelkie ślady. Niestety, nawet marna bibuła bywa czasem niebezpiecznym świadkiem...

Teraz, dopiero zauważyli, że na stoliku, przy którym siedział komisarz, leżała poczerniała bibuła oraz

130