Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w głosie Grodecki. — Jak pojąć wszystkie te wybryki Mury. Niedawno, zgadzała się, że Wryński jest ostatnim łotrem, obecnie pisze dlań hymn pochwalny. Przyznała się, że wyszantażował z niej weksle, teraz twierdzi, że dała je dobrowolnie. Pierwsza wyciągnęła do mnie rękę na zgodę i po godzinie tę zgodę zrywa...
Głowę Różyca, zaprzątała inna myśl.
— Dodaj do tego — rzekł — że samo zniknięcie twej narzeczonej, nastąpiło w niezwykłych warunkach. Pani Rostafińska słyszała w salonie jakąś rozmowę, służąca świadczy kategorycznie, że panny Mury nikt nie odwiedzał.
— Chcesz wysnuć z tego jakiś wniosek?
Różyc raz jeszcze jął odczytywać fatalny list i wydawało się, że wraża zawarte tam słowa w swą pamięć. Później, podbiegł do okna i ze wszystkich stron oglądał papier pod światło. Studjował każdą literę, najdrobniejszy zakręt pióra.
— Zgadzają się moje przypuszczenia! — oświadczył, po chwili. — Tego listu nie pisała twoja narzeczona!
— Przecież jej pismo!
— Nie pisała świadomie! Został skreślony pod przymusem, w stanie hypnotycznego uśpienia! Można to poznać z układu niektórych liter — pismo jest jakby mechaniczne. Ręczę, że się nie mylę, gdyż długo zajmowałem się podobnemi zagadnieniami. Tu miało miejsce nowe łajdactwo! Choćby nawet twierdziła odwrotnie oficjalna, grafologiczna ekspertyza...
— Więc? — zapytał Grodecki.
— Pędźmy do komisarza Dena! — zawołał. — On nam najlepiej poradzi!



127