Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powtarzam, że oddałam! Skąd mogłam wiedzieć, że nie powinna byłam wydawać?
— Więc, nowa zasadzka! — wykrzyknął z rozpaczą. — Muszę, bezzwłocznie rozmówić się z panią Lesicką! Czy śpi, jeszcze?
— Śpi! Położyła się wczoraj późno!
— Proszę ją koniecznie obudzić! — a gdy pokojówka spojrzała na niego ze zdziwieniem, dodał — koniecznie! Przyjmuję to na moją odpowiedzialność! Niema chwili do stracenia!
Wyraz twarzy i ton Różyca był taki, że nie śmiała oponować. Musiało zajść coś niezwykłego. Skierowała się tedy, w stronę sypialni, podczas gdy Różyc pozostał w przedpokoju. Myślał teraz, z przerażeniem, że list mogła porwać tylko zauszniczka Wryńskiego.
Nagle, dobiegł go przeraźliwy krzyk służącej.
— Boże! Co za nieszczęście...
Bez namysłu, wbiegł do saloniku. Tam, stała pokojówka i załamawszy ręce łkała głośno. Szybko, zrozumiał powód tej rozpaczy. Na tapczanie, tym samym, obok którego siedział wczoraj, leżały nieruchome, sztywne zwłoki Lesickiej.
— Odebrała sobie życie! — zawołał. — To była ta podróż, którą oznajmiała!
Dotknął zimnej ręki — śmierć musiała nastąpić oddawna. Leżała ubrana w wizytową sukienkę i widocznie, odebrała sobie życie, natychmiast po napisaniu i doręczeniu listu służącej. Porzucona w pobliżu tapczana buteleczka z etykietą, na której widniała trupia główka, najlepiej świadczyła o rodzaju tego zgonu.

— Proszę zaraz zawiadomić policję! — jął wyda-

114