Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wryński. On, tymczasem, zapalał świeczniki, później rozniecił kadzidła. Po pokoju rozlał się odurzający aromat jakichś nieznanych ziół, myrry i aloesu.
— Jestem gotów! — oświadczył i stanął nieco przed Sarą, w drugiem kółku.
Obserwowała go teraz uważnie. Widziała, że zbladł i że zmienia mu się całkowicie wyraz twarzy. Chwilę stał w skupieniu, niby przygotowywując się do ewokacji, poczem nagle padł na kolana, dotknął czołem podłogi i głośno wymienił imiona — Chavajoth, Beliasa i Sachabiela...
Ceremonja została rozpoczęta.
Wryński, podniósł się z klęczek i rozpoczął zaklęcia. Wzywał teraz Lilith i Nechemala. Przemawiał podniesionym głosem prosił, przywoływał. Błagał pomniejsze duchy o pomoc, by zechciały wpłynąć na najwyższego swego władcę — i ten mu się ukazał.
Dymiły kadzielnice a ich dym układał się w dziwne smugi. W pokoju było prawie parno a powietrze stawało się coraz bardziej duszące..
— Przybądź... Ukaż się... — rozbrzmiewał głos Wryńskiego.
Nagle w komnacie ukazały się niebieskawe płomyki. Tańczyły z północy na południe. Chwilami zatrzymywały się przed kołem, chwilami przebiegały, niczem błyskawice. W ciemnych rogach pokoju rozległy się niesamowite cichoty.
— Zaczyna się! — pomyślała Sara.

Niespodziewanie, ognie znikły. Lecz, ze ściany wyskoczył potwór. Podobny do olbrzymiej żaby. Zaskrzęczał piskliwym głosem i jął się zbliżać do koła.

107