Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szłość wytykał... Złodziei, łobuzów nie lubię... i takiego za kochanka nie wezmę... Poco? Żeby bił, pieniądze zabierał a potem posłał po zarobek, na ulicę?.. Nie!.. Ale myśmy, jak stworzeni dla siebie...
Urwała na chwilę, poczem wyjaśniała dalej, chcąc go całkowicie przekonać...
— Jak stworzeni... Ty mnie nie będziesz bił, ani mnie traktował... jak ostatnią ścierkę... Biedniśmy oboje, poszarpało nas życie, ale możemy się odegrać... Ty, Fredek, czuję to, będziesz dla mnie dobry... A ja... podobasz mi się, jeszcze cię nie kocham, ale mogłabym mocno pokochać... A nie kochałam nigdy nikogo!... Pokocham... i będę bardzo dobrą żoną, bo z takich jak my, co przeszły przez... brudy... są najwierniejsze i najprzywiązańsze żony!..
Umilkła, wpatrując się w niego z niepokojem, co też on na jej słowa odpowie. Welski milczał.

Szczere to wyznanie dziewczyny, było tak niespodziewane, iż nie wiedział, co odrzec, aby jej nie urazić. Owszem, podobała mu się bardzo, jako kobieta, bezsprzecznie była piękną i nie jeden mógł w niej się prawdziwie rozmiłować. Dalej, wyczuwał pod skorupą zepsucia, grunt z natury uczciwy, wypaczony jeno przez życiowe warunki, o czem najlepiej świadczyła chęć wydostania się z tego środowiska zbrodni i występku. Szła ona, do niego wykolejeńca, prosząc o ratunek, jak gdyby, on, nędzarz, mógł takiemuż drugiemu nędzarzowi służyć ratunkiem. Welski litował się nad nią, zbierało

83