Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc Alfred... Fredek!.. a ja... jak wolisz Mery, albo Mańka...
— Wolę Mery!..
Zaśmiała się, poczem, jakby poczerpnąwszy w trunku odwagi, szybko wykładała, nachyliwszy się przez stół i mówiąc przytłumionym głosem, krótkiemi urywanemi zdaniami...
— Teraz, powiem... Winien nie winien... nie moja rzecz... dostałeś wyrok... dwa lata... Tego ci ludzie nie zapomną... Żeby nie zdechnąć z głodu mieszkasz u złodzieja... A ja... złodziejka... córka złodzieja! — powtórzyła z naciskiem. — Oboje my do tego życia nie pasujemy... jest ratunek...
— Jaki?
— Tylko słuchaj Fredek, uważnie!.. Zależy od ciebie!...
— Ode mnie zależy?
— Tak! Ty u Balasa się zmarnujesz... nie dla ciebie to kompanja.. Ja też mam dość!.. Otóż słuchaj!.. Złączymy się razem!..
Welski jeszcze nie wiele rozumiał. Czy chciała, aby porzucił Wawrzona, a z nią zawiązał jaką inną, niewyraźną spółkę? Ponieważ, przemyśliwał jeno, jak Balasa opuścić, wcale nie ucieszył się z podobnego zamiaru na przyszłość i dość ozięble zapytał:
— Jakto złączymy?

— Dotąd nikogo nie chciałam, choć latały za mną różne chłopaki... ale... Z przyzwoitym człowiekiem nie mogłabym żyć, bo by mnie moją prze-

82