Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Idę!
— Niech pani jeszcze chwilę zaczeka — prosił kasjer, któremu wcale nie uśmiechało się podobne zakończenie wieczoru — mamy z sobą tyle do pomówienia!
— To innym razem! Nie mogę późno powracać do domu...
Tymczasem Leszczyc, który zamierzał pierwszy opuścić mieszkanie, — uważał bowiem, iż panienka zapewne tylko ze względu na jego osobę symuluje tak rychłe odejście — odwrócił się nagle i rzekł przytłumionym głosem do Bilukiewicza.
— Mam wrażenie, iż ktoś się kręci na schodach, jak gdyby nadsłuchiwał?
— Niemożebne!
Bilukiewicz na palcach, niczem kot, podkradł się do drzwi i otworzył je szybko.
— Kto tam?
Z zewnątrz dobiegł młody, metaliczny głos.
— Czy tu mieszka pan Markowski? Ach, przepraszam, zdaje się, żem się pomylił?
— Istotnie! Pan Markowski mieszka o piętro wyżej! — odparł Bilukiewicz i równie prędko drzwi zatrzasnął.
Pozornie nie wiele znaczący ten wypadek, nie rozchmurzył czoła Leszczyca. Chwilę stał w zamyśleniu, później szepnął do gospodarza.

— Wiesz, kto to był? To ten prywatny detektyw Denn... poznałem go po głosie.

37