Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

den z tych, u kogo Leszczyc bywał, nie przypuszczał nawet, co hrabia potrafi, do czego jest zdolny prócz paru może przezorniejszych, czy więcej sceptycznie się na powojenne życie zapatrujących, którzy zapytywali z czego ten żyje w istocie. Innym wystarczało, że jest zawsze nieskazitelnie ubrany, że nie wychodzi z pierwszorzędnych restauracji, że ma pieniądze na wysoką grę i że jeszcze dotychczas w więzieniu nie siedział...
Szedł Leszczyc, uspokojony, pogwizdując z cicha i zatrzymał się na chwilę przed jasno oświetlonem wejściem jakiegoś nocnego dancingu. Z miłą chęcią byłby się zanurzył w tę sztuczną atmosferę jazbandowej muzyki i zmysłowej podniety, gdyby nie przypomniał sobie, że tam, u niego w mieszkaniu, oczekuje ktoś wiadomości o wygranej, niecierpliwie i niespokojnie. Również przypomniał sobie, że pewniejszem będzie, na wszelki wypadek, zniszczyć w domu karty zdradzieckie — owych świadków niemych popełnionego oszustwa...
Nie omylił się w swych przewidywaniach, bo kiedy otwierał drzwi kluczem, już zdala usłyszał głos.
— Nareszcie!
— A jesteś... — wyciągnął na powitanie dłoń do starszego, dość otyłego mężczyzny, średniego wzrostu, wygolonego, w amerykańskich okularach — dawno czekasz?
— Może godzinę... Lecz jak poszło?...

— Takiś niespokojny? Wcale nieźle!

15