Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co się tu dzieje? — zawołał detektyw — co znaczą te strzały?
Welski stał zmięszany, nie wiedząc w jaki sposób wytłomaczyć Denowi całe zajście i już otwierał usta, bo wszak musiał udzielić wyjaśnienia, gdy wtem posłyszał cichy szept:
— Zraniłam... się... sama! Oglądałam... browning...
Jakby oprzytomniała i oczami pełnemi łez, patrzyła teraz na Welskiego. Może kochała go jeszcze i pragnęła mu oszczędzić przykrości...
— Tak to zawsze bywa — cierpko zauważył detektyw — kiedy kobiety bawią się bronią...
Pochylił się nad Mary. Cienka struga krwi spłynęła z jej ramienia.
— Na szczęście powierzchowna rana!... — dodał...

Nieco później „melinowy” pokoik w „Mordowni” przedstawiał zaiste niezwykły widok. Nie było już w nim, co prawda panny Mary, którą zaopiekowała się żona gospodarza i nałożyła niezbędny opatrunek — ale dokoła drewnianego stołu zasiadło tam nieliczne, lecz dziwne towarzystwo. Bo oto, obok Dena, miejsce zajął Balas, zaś obok Welskiego... andrus — zwany „Malowanym Felkiem”.

Cała ta, na pozór tak niedobrana czwórka, ci do niedawna, tak zacięci wrogowie, siedzieli obe-

186