Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że najwyraźniej widziałem, jak szła do Leszczyca trójka pik i dama treflowa. Dawno podejrzewałem tego panicza i trzeba będzie nań baczniejszą zwrócić uwagę. Lecz, skoro go się dziś nie złapało za rękę...

Leszczyc krótko cieszył się ze swego zwycięstwa w klubie. Pozorując nieznośną migrenę, mimo rozlicznych namawiań, grać więcej nie chciał i niemal natychmiast z tamtąd się wyniósł.
Szedł powoli, spokojny, rzekłbyś, nawet na znaczną wygranę obojętny, lecz ten, ktoby go lepiej znał, odgadłby wnet, jak żelaznym wysiłkiem woli ta pozorna obojętność jest okupiona. Szedł, jakby zapomniawszy o niedawnych przeżyciach, tylko ręka w kieszeni zaciskała zdradzieckie karty a sam do siebie przemawiał.

— Doprawdy, myślałem przez chwilę, że nie zdołam podmienić, tak mi wszyscy patrzyli na ręce... A bijąc owe szesnaście tysięcy, nie miałem w portfelu nawet stu złotych!.. Brr... wyobrażam sobie, jakiby się zrobił skandal... Wszystko dobrze, co się dobrze kończy, tylko, zdaje się, na raz ta sztuka. Ciemniowski za stary szpak a ten bestja, Siodłowski, dziwnie później mi się przyglądał! Najgorzej się bałem, żeby kto nie zwrócił głośno uwagi i nie zarządzono w klubie przeliczenia kart, lub osobistej rewizji... Teraz, niech podejrzewają, nikt pewności niema, zresztą któżby się hrabiego Leszczyca podejrzewać ośmielił?

13