Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pan domyśla się, dokąd się pan zakradł? Tu jest pałacyk mego ojca!
Tymczasem od zewnątrz gwar stawał się coraz wyraźniejszy. Słychać było gwizdki i nawoływania. Snać spostrzeżono już wypiłowane kraty, otwarte okno i niewątpliwie patrol policyjny podążał tu pospiesznie...
Welski zbyt czuł się zgnębiony, aby błagać pannę Drohojowską o ratunek.
— Będą za chwilę — myślał — pochwycą mnie... i nastąpi... koniec... Byle Balas się nie bronił i jej w czasie strzelaniny nie zraniono! Ot... już... są...
Wyraźnie rozróżnić się dawało, iż ktoś pędem biegnie w ich stronę. Snać jeden z wywiadowców wyprzedził innych, pragnąc pierwszy znaleźć się na miejscu przestępstwa. Dobiegł... jest pod oknem... wskoczył...
— Domyślałem się tego! — zabrzmiał znajomy głos — Więc Welski...
Pośrodku pokoju stał Den.
Spojrzał bystro po obecnych i krótko rzucił w stronę Balasa:
— Czy w kasie znajdowały się pieniądze?
Wawrzon w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
— Rozumiem! — mruknął Den, jakby potwierdzając własne domysły. — Ale tu czasu niema do stracenia!
Podszedł do panny Drohojowskiej!

— Wszak pani jest córką właściciela tego

177