jak pragnę wolności, a Balas nigdy po próżnicy nie klepał... — uczynił długą pauzę — i tobie za kape... tak bendzie!
Rena Drohojowska długo zasnąć nie mogła w ową noc...
Przed paru godzinami wszak opuścił ją Leszczyc — już w charakterze szczęśliwego narzeczonego — i jeszcze wzdrygała się na samą tą myśl... Bodaj, po raz pierwszy w życiu, przeklęła lekkomyślność własną i kaprysy własne, pod wpływem których, podrażniona nieudanem spotkaniem — dała nieopatrznie hrabiemu swe słowo. Teraz, trzeba się było znów zastanawiać, jak zerwać z Leszczycem, jak się uwolnić — bo przecież żoną jego w żadnym razie zostać nie chciała... Jednocześnie zaś, mimo wciąż tkwiącego na dnie duszy przeciw rzekomemu Orwidowi żalu — w umyśle jej rodziła się uwaga — iż może „niewdzięcznik“ nie tyle jest winien, może z nieprzewidzianych względów na „randkę” się nie stawił — i obecnie również żałuje — że nie ujrzy Reny powtórnie... A nuż, nie dosłyszał nazwiska i nie wie nawet kogo ma szukać?...
Orwid! Jak pięknie on opowiadał, jaki był interesujący, romantyczny, niezwykły... Napewno nie zdolny byłby nigdy popełnić czyn nizki, małostkowy, brudny... Ileż różnił się od Leszczyca i o ile