Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

towarzysza urazie a może poczytywał, że to co go spotkało jest słuszną karą losów i sprawiedliwie, ten cios na głowę Welskiego spada, choć nie z jego ręki pochodził. Lecz trudno było tak pozostawić gościa. Kładł kompresy na głowę, wspólnie z małżonką ułożył do łóżka — a po swojemu wytłomaczył napad, twierdząc, iż to spowodowała go zazdrość o Mańkę. Zły był nawet na „Felka Malowanego”, co śmiał tak bezczelnie się rzucać na pupila, pod jego znajdującego się opieką i raz po raz pocieszał:
— Już ja jemu, cholerze, odpłace... wincej takich śtuk nie wyrychtuje!
Mimo tych jednak pozornych dowodów troskliwości, nie dowierzał już Welskiemu, doszedł do przekonania, że do „obrozumienia nie przyńdzie“ — i sam nie wiedział, co dalej z nim począć.

Welski nie ponawiał wczorajszej rozmowy, bo nie miał powodu jej ponawiać. Choć łudził się, co do przyjacielskich intencyj swego gospodarza i sądził nadal, że ten nie odmówiłby mu swego poparcia — nie domyślając się, jaka to burza gniewu o mało nie rozpętała się nad jego głową i co naprawdę Wawrzon myślał o nim — lecz obecnie, nie miał potrzeby zwracania się do niego o pomoc. Za parę godzin miał odwiedzić detektywa... Wprawdzie jeszcze nie rozumiał, jaki to na jego korzyść uczyniono zapis — ale był pewien, że nie pozostawi go Den w tem dwuznacznem środowisku i rękę poda do nowego życia. W takich warunkach przyjmowanie pożyczki od Balasa, przyjmowanie

141