Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Rycerze mroku.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyc. Pragnął się rozmówić z hrabią, choć nie znał go osobiście i sądził, że rozmowa taka przynieść może pożądany skutek.
Gdy wszedł do jasno oświetlonej, restauracyjnej sali, niemal wszystkie stoliki już zostały zajęte — lecz śród obecnych nie dostrzegł Leszczyca. Usiadł skromnie, na boku i postanowił zaczekać — a intuicja mówiła mu, że oczekiwanie to nie będzie daremnem.
Den lubił swój zawód dedektywa i wolał go nawet od służby w policji, w scisłem tego słowa znaczeniu. Dawał on większą niezależność, większą swobodę działania i możność podejmowania się spraw i w tych wypadkach, kiedy władze bezpieczeństwa, ze względów formalnych, nie wszczynały śledztwa. Tak było i obecnie. Właściwie, wszak dochodzenia prowadził na własną rękę, zaciekawiony niezwykłym procesem, a potem opowiadaniem rejenta Smulskiego o dziwnym spadkobiercy — Welskim — który otrzymawszy zawiadomienie o spadku, nie przybył do jego kancelarji dowiedzieć się o bliższe szczegóły, lecz w dni parę później, popełnił zgoła niezrozumiałe przywłaszczenie..

W pojęciu Dena, cała sprawa była dostatecznie jasną, ale czy zebrane dowody wystarczały? Czy nie narażał się na ryzyko, wszczynając rozmowę z Leszczycem i czy rozmowa ta nie stawała się przedwczesną? Toć mógł Leszczyc wyprzeć się wszystkiego i złożyć nawet skargę na

121