Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kich sfer, przerażała go właśnie ta „robota na mokro“ i za wszelkę cenę pragnął jej uniknąć.
— Zastanowię się! — po chwili oświadczył. — W każdym razie trzeba zrobić uderzenie...
Zerknęła nań z pod oka, zapaliwszy nowego papierosa.
— Słuchaj! — rzekła twardo. — Daję ci tydzień czasu i tak samo, jak i ty wystawię się na niebezpieczeństwo... Ale jak po tygodniu znów zaczniesz kręcić...
— Bądź spokojna! — odparł z mocnem postanowieniem w głosie.
Niedługo potem dobrana para, w najlepszej komitywie, pędziła taksówką w stronę knajpy „Pod schodkami“ na Czerniakowskiej. Tam, za zdobytą setkę można było popić i tęgo się zabawić, bez obawy, by kto podsłuchał jakie nieopatrzne słówko.
Zresztą w tej knajpie właśnie mieli być Felek „Malowany“ ze swą „małżonką“ panną Zuzą. Osóbka ta „rąbnęła“ dziś jakiemuś przejezdnemu Amerykaninowi paręset dolarów — wobec czego „zamelinowawszy“ się przed okiem władzy w podrzędnej knajpie — stawiała kolację najbliższym przyjaciołom.