Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pobyt wstrzymywał go od szybszej „roboty“ z Helmanową. Ale Mary, która była nieocenioną pomocnicą, należało koniecznie uspokoić.
— Najprzód sytuacja nie przedstawia się tak tragicznie — szeptał nachylony przez stolik. — Tylko ty nie dajesz mi dojść do słowa... Wyciągnąłem z baby setkę, co mi się dotychczas nie zdarzyło... A spóźniłem się, bom wywąchał ciekawą sprawę...
Tu powtórzył o przygodzie z Gliniewską. Nie trafiło to bynajmniej do przekonania jego towarzyszce.
— Zawracanie głowy! — zawołała. — Studentka!!! No i cóż z tego wyjdzie? Masz wrażenie, że obawia się jej Helmanowa? Mogło ci się tylko wydawać... Tak nie zajedziesz daleko...
— Czemu? — bąknął rozczarowany.
— Chcesz — mówiła, skrzywiwszy się ironicznie — nawalić starą, wywąchawszy sekrety?.. Chytrzejsza ona od ciebie i buty zedrzesz, nim coś zrobisz... I co ci da, żebyś nie pyskował? Parę tysięcy... Dla mnie to frajer...
— Ale niema ryzyka...
— Tchórz jesteś! Zaryzykować trzeba...
— Można usiąść!
— Mądry chodzi, głupi siedzi! Uspokój się! Jak się będziesz mnie słuchał, nie grozi więzienie...
Tolo wodził palcem po blacie stolika.
— Więc?
— Dawno ci mówiłam — prawiła teraz gorączkowo — żeś powinien się dowiedzieć, gdzie stara chowa biżuterję... Toć ma podobno brylantów na sto tysięcy... No i forsy kupę... W domu trzyma wszy-