Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wcale cię to nie cieszy, żeśmy się spotkali?
Fred pojął, że w rzeczy samej jest niegrzeczny dla przyjaciela i postarał się ukryć swe wzburzenie.
— Ależ naturalnie... — wybąknął uprzejmym już tonem.
— Skoro tak, to nie puszczę cię prędko! Musisz opowiedzieć, co się u ciebie dzieje...
Janek Bartmański był o parę lat starszy od Freda. Znali się od dzieci, zamieszkując w jednym domu i później wspólnie uczęszczając do szkół. Po ukończeniu gimnazjum, Bartmański studjował zagranicą i powróciwszy do kraju, od roku już zajął samodzielne stanowisko w jakiemś handlowem przedsiębiorstwie. Zamożniejszy od Freda lubił bawić się i nie gardził ani wesołem towarzystwem ani kieliszkiem — podczas gdy poważny z natury i wiecznie zapracowany Fred za podobnemi rozrywkami nie przepadał i nie mógł sobie na nie pozwolić. Choć więc rozłączyło ich życie, ilekroć się zetknęli, w wspomnieniach odżywały dawne dzieje, a przy tej sposobności Bartmański usiłował na lumpę wyciągnąć przyjaciela. Przeważnie bezskutecznie i spotkanie kończyło się tylko dłuższą pogawędką. Nie dawał jednak za wygraną i twierdził, że kiedyś rozrusza „sensata“, a filuterne spojrzenia, jakie rzucał i obecnie w jego kierunku, świadczyły, że nie poniechał tych zamiarów.
— Pędzisz pewnie do pracy? — mówił dalej. — Praca nie zając, nie ucieknie... Napewno możesz mi poświęcić godzinkę... No, pół godzinki... Bądźże druhem... Zajdźmy do kawiarni...
— Do kawiarni?