Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ IV.
Bagno stolicy.

Fred, wypadłszy z domu przy ulicy Koszykowej, biegł przed siebie na oślep, nieprzytomny... Długo może biegałby w ten sposób po ulicach i raz jeszcze zabrnąłby nad brzeg Wisły, aby chłodnym wiatrom zwierzyć się ze swego smutku i rozpaczy, gdyby go nie spotkała niespodziewana przeszkoda...
Bo oto, kiedy tak pędził, nagle mocna dłoń pochwyciła Freda silnie za ramię, a młody dźwięczny głos wesoło zawołał tuż nad uchem:
— Dokąd to, kolego? Urządzasz istne wyścigi! Pozabijasz przechodniów!
Fred, nieco oprzytomniawszy, przystanął. Ujrzał przed sobą roześmianą twarz Janka Bartmańskiego, towarzysza z ławy szkolnej.
— Spieszę się... — mruknął,
— Spieszysz się? Możesz chwilę zaczekać! Tyle czasu nie widzieliśmy się!
— Kiedy...