Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

datkowo zapłacić. Lecz dotychczas nic wywąchać nie mógł, a zbyt nachalne śledzenie, zwróciłoby uwagę szefowej.
Teraz zdarzyła się niezwykła gratka. Nie tylko właścicielka „Helwiry“ oczekiwała na kogoś, na kim jej musiało bardzo zależeć, bo była wyraźnie podniecona i zdenerwowana, ale ten „ktoś“ — zapewne niewiasta — miał przybyć niezadługo, może za parę minut. Podobnej okazji nie wolno przepuścić.
Ludzie przedsiębiorczy decydują się szybko, Tolo nie wahał się chwili.
Zajrzawszy do bramy i widząc, że nikogo w niej niema, wślizgnął się z powrotem do domu. Później cicho, jak kot, pobiegł na palcach po schodach i zatrzymał się o piętro wyżej, nad mieszkaniem Helmanowej. Kamienica była mało ruchliwa, zresztą dozorca go znał i jego tam obecność nie mogła wywołać niczyich podejrzeń. A punkt obserwacyjny zdobył pierwszorzędny.
Wkrótce wysiłki sprytnego Tola zostały uwieńczone całkowitem powodzeniem.
Posłyszał kobiece kroki, a wychyliwszy się nieco przez poręcz, spostrzegł jakąś osóbkę — z pozoru skromną panienkę, która zadzwoniła do mieszkania Helmanowej i rychło tam znikła.
— Któż to taki?
Że osóbka wyglądała więcej niż skromnie, nie zdziwiło Tolka. Największe elegantki, odwiedzające salony „Helwiry“, ubierały się dla niepoznaki niepozornie. Zadziwiła go natomiast obecność młodzieńca, który zaczerwieniony i zdenerwowany, wpadł tuż prawie za ową panienką, natrętnie dobijał się do